prawie post na prawie temat

czyli układanka z  literek pod zdjęciami, które mi się podobały


Caponata komponowana z zasobów lodówki i szuflady; 
mieszana nie według litery a ducha przepisu.


Z warzywami (seler naciowy, papryka, cukinia, bakłażan, fenkuł) smażonymi, jak boski Giorgio przykazał, w głębokiej oliwie dziewiczej. Wymieszanych później z białym octem winnym, pietruszką, drobno posiekaną dymką, łyżką syropu z agawy (to zamiast cukru), kaparami, rodzynkami, kilkoma pomidorkami koktailowymi i sporą łyżką przecieru pomidorowego. Giorgio w Made in Sicily pisał, że w restauracji robi odchudzoną caponatę, z grillowanymi warzywami. Ale dodaje, że woli wersję dobrze naoliwioną. I ja mu wierzę, choć pewnie tę dietetyczną też kiedyś zrobię. Niie gwarantuję jednak, że nie dodam do niej startej gorzkiej czekolady, bo dieta dietą, ale czekolada nigdy nikomu nie zaszkodziła.

Ponieważ autorska caponata komponowała się smakowo z Etna Rosso i w dodatku nikt nie trafił do szpitala po konsumpcji, więc skromnie twierdzę, że coś z całej tej tradycji caponaty rozumiem. Ale i tak .  A ponieważ po konsumpcji autorskiej caponaty nikt nie trafił do szpitala i pięknie komponowała się smakowo Etna Rosso, więc uważam, że egzamin wstępny zaliczyłam. Ale na wszelki wypadek zapisałam się na korepetycje: dwa tygodnie intensywnej nauki na Sycylii :)

0 comments:

Post a Comment

Powered by Blogger.