tratturi, tratturelli, bracci

szukajcie aż znajdziecie, mówi pewna mądra książka. Inna twierdzi, że droga jest ważniejsza niż cel. Sprawa się komplikuje, gdy szuka się celu, który jest drogą. Ale nie filozoficznym podejściu do życia mam pisać, tylko o drodze polnej, którą chodzą stada.


Szukałam jej długo i uporczywie w ministerstwie infrastruktury (rzucono słuchawką), w abruzyjskim wydziale budowy dróg i mostów (mamy na głowie ważniejsze sprawy), w informacji turystycznej Lacjum (dano mi broszurki o szlakach śladami św. Franciszka i Benedykta) i Abruzji (mapy nie mamy, ale tratturi są oznakowane. A gdzie są? W okolicach L'Aquili oczywiście). W końcu pod Peltuinum zobaczyłam to, czego od dwóch lat szukałam: moje pierwsze najprawdziwsze tratturo. I to nie tratturo pospolite, jakich (podobno) jest w okolicy wiele, ale najwspanialsze z największych: Tratturo Magno, zwane też Królewskim, ciągnące się przez 244 km, łącząc niziny z płaskowyżami, Apulię z Abruzją, L'Aquilę z Foggią. Król Alfons, chcąc zaprowadzić hiszpański porządek na bałaganiarskim Południu, spisał zasady: w kwietniu i maju ruch ma się odbywać pod górę, jesienią  z góry na dół, we wrześniu idą owce, w grudniu krowy, zakazuje się wyprzedzać na tratturo. Maksymalna szerokość tratturo to 60 passi napoletani (po naszemu 60 skoków neapolitańskich, razem 113 metrów).

W najlepszych latach łaziły po tratturi 3 miliony owiec.


Przy kościele Santa Maria dei Cintorelli pod Caporciano zaczynało się inne, mniejsze tratturo. Kościół odrestaurowany tak, że można go uważać za nowy, udekorowano pomnikiem wędrowca w ubraniu kosmity. Tabliczek informacyjnych nie było, ale sądzę, że trzeba go uznać za metaforę pasterza ruszającego na podbój nowych pastwisk. W cokół wmurowano tabliczkę z powiedzeniem Bartolomeo Vanzettiego (anarchisty, antyklerykała, urodzonego nie - jakby się można spodziewać  - w Abruzji, a w Piemoncie): io voglio: un tetto per ogni famiglia, del pane per ogni bocca, educazione per ogni cuore, luce per ogni intelligenza (chcę: dachu dla każdej rodziny, chleba dla każdej gęby, wykształcenia dla każdego serca, światła dla każdego umysłu). Jeśłi Vanzetti był kiedyś dzieckiem to pewnie wiedział to, co wbija się włoskim dzieciom od kołyski; voglio jest roślinką, która rośnie w jedynie w ogrodzie królewskim. Grzeczne dzieci wiedzą, że nie mówi się io voglio (bo tak może mówić król), tylko io vorrei. Wniosek z tego prosty: Vanzetti nie był grzecznym dzieckiem :D

Od kilku ładnych lat prowincja Molise stara się by tradycję pasterstwa transhumancyjnego wpisano na listę UNESCO.


o tratturi pisałam w wątku tajemniczy świat tratturo
tragiczna biografia Vanzettiego na stronie Spartacusa

0 comments:

Post a Comment

Powered by Blogger.