między górami a morzem, w połowie drogi z Rzymu do Neapolu


Wybraliśmy się do Fondi w poszukiwaniu historii, którą rozpoczęli Rzymianie, robiąc na terenie obecnego miasta bazę wojskową pilnującej via Appia. Po Rzymianach pozostał układ ulic, po Saracenach i Bizantyjczykach raczej nic, po Caettanich twierdza i dwa kościoły. Po Żydach zostało getto i synagoga, której nie udało mi się znaleźć. Pociągnęliśmy prostymi jak drut rzymskimi ulicami, pooglądaliśmy wypłowiały koloryt tynków i posłuchaliśmy ciszy. Oddychaliśmy historią. Z przeszłości na ziemię ściągnęło nas centrum miasta. Tłumy z kawiarni przeniosły się na schody przed kościołem. W delikatesach tłok. Oblegana szopka bożonarodzeniowa przypominała tort z tiramisu i karuzelę jednocześnie. Wirował święty Jozef, kręciła się wokół osi Maria. Dzieciątku brakowało balonika nad głową. A wszystko pod kopułą przybranej kawowo-kremową pianką.

Weszliśmy do katedry. Przy wejściu pomachały do nas srebrne popiersia dwóch biskupów. Nie przedstawili się, ale z twarzy przypominali młodszego i starszego Januarego patrona Neapolu. Pewnie byli relikwiarzami. Więcej nie dało się zobaczyć, gdyż wierni zaczynali schodzić się na modlitwę. Jakaś staruszka w czarnej chuście pomazała nogi Ukrzyżowanego wodą święconą i zaczęła z Nim dyskutować.


W sklepiku na obrzeżach getto poprosiłam o kanapki z salame i z prosciutto. Pan wyciągnął z lodówki kulki mozzarelli i dał nam na spróbowanie. Miejscowa, pochwalił się. Tak oto, nadal będąc w Lacjum, przypominaliśmy sobie klimat Campanii.

1 comment:

  1. rozkosznie:-)
    w głowie pojawiły się pomysły na weekend:-)

    ReplyDelete

Powered by Blogger.