jak można?

na forum pytania o ceny we Włoszech.  Ktoś pisze, że wszędzie we Włoszech chleb sprzedaje się na kilogramy, a cena jest ok. 4 euro. Ktoś inny znów sugeruje odwiedzenie Lidl-a. A mnie się włoszczyzna skręca. Oczywistą sugestią wydaje się stwierdzenie, że jeśli ktoś nie ma się pieniędzy na kupienie żywności na targu, to może nie powinien jeździć na wakacje na które ewidentnie go nie stać. Bo co to za frajda jeść zupki w proszku i otwierać polskie konserwy lub odwiedzać niemiecką sieć znaną z domu? Zastanawia mnie też potrzeba wiezienia polskiego chleba i polskich wędlin, bo włoskie nie pasują. Teoretycznie rzecz biorąc, włoskie jedzenie może nie smakować, a jedzie się do Włoch na plażę lub na zwiedzanie zabytków. Tak robi wiele nacji; do klasyki humoru rodzinnego weszła już opowieść o zaglądaniu do przyczep kempingowych ustawionych na parkingu przy francuskiej stacji benzynowej i oglądanie pudeł z żywnością (kartofle i Heineken Holendrów, kartofle i Duvel u Belgów, kartofle, kapusta kiszona i Lowenbrau w niemieckiej).
Tylko ja nadal tej teorii nie rozumiem, bo jak można poznawać kraj bez liźnięcia jego kulinariów? I jak można nie lubić włoskiego jedzenia?

A propos cen: właśnie miałam pisać post o wyżywieniu za grosze, bo w maju przeprowadzałyśmy z Anielką eksperyment. Sprawdzałyśmy czy da się wyżyć w mojej wiosce za 50 euro na tydzień (dwie osoby, produkty lokalne, żadnych gotowców, spreparowanych sałat z supermarketu, bez wina, za to z oliwą, dobrymi makaronami, warzywami do oporu). Więc tak: daje się. Można jeść bardzo dobrze za 20-25 euro na osobę,  I to bez oszczędzania, kombinowania czy dałoby się mniej jeść. Jadłyśmy nowalijki, zbierałyśmy zioła (ale też ile garść ziół może kosztować w sklepie? 1-2 euro góra!).

Przykładowy tydzień (z notatek): kupowałyśmy chleb dwa razy, raz kawałek foccaccii, czyli pizzy, do tego masło (drogie, zwłaszcza w naszym sklepie), mortadellę, prosciutto, litr mleka (też drogie, bo świeże, niepasteryzowane, pełnotłuste), cukier i makaron dwa razy. U Cesidio kupiłam 5 kg bobu, odori, pierwsze pomidory, zielony groszek, cukinie, truskawki, 2 główki sałaty rzymskiej. W piątek dokupiłam w naszym sklepie dwa kotlety wieprzowe.

Jadłyśmy bób w sałatce (z parmezanem), sałatkę pomidorowo-ziołową, risotto–raz z bobem, drugi raz z groszkiem; były dwie różne zupy warzywne (obydwie z groszkiem i bobem; jedna z pomidorami, druga wykorzystująca resztki czerstwego chleba),  w week-end miałyśmy kotlety wieprzowe, wcześniej zamarynowane ala sabina czyli w czosnku, rozmarynie i oliwie. Jadłyśmy je z grilla, z grillowaną sałatą. W danym tygodniu podawano jeszcze : makaron z czosnikiem i oliwą, makaron z cukinią, makaron z groszkiem, prosciutto i śmietaną. Zawsze były dwa dania: zupa i makaron, sałatka i risotto, risotto i zupa. Truskawki na deser. Kawa do oporu. I woda mineralna.

Razem, czyli 4 wizyty w miejscowym sklepie, dwa razy zakupy u Cessidio, wyniosły mnie 39,85. I byłyśmy w tym dwa razy na kawie w Cafe Lo Sport; do kosztów wliczyłam też cenę oliwy, czosnku, ryżu  i kawy do la moka kupionych przed rozpoczęciem eksperymentu.

Co do ceny chleba na kilogramy. Wszystkie chleby, w Polsce też, sprzedaje się na kilogramy :-) W niektórych sklepach we Włoszech chleb krojono nam z wielkiego bochna więc można było poprosić o 300 gr chleba.

W Ginestra kilogram chleba kosztuje 2,15. W Poggio Moiano i w Castelnuovo di Farfa też. Oczywiście chodzi tu o zwykły chleb powszedni. Pizza, zwana gdzie indziej foccaccią, jest droższa ale nadal kosztuje mniej niż 4 euro za kilo. A jedyny czteroeurowy chleb jaki znam to pane z oliwkami z Castelnuovo.

8 comments:

  1. Dla mnie zawsze na wakacjach jedzenie jest największą atrakcją - nie wyobrażam sobie, że miałabym wozić ze sobą konserwy ;) I nie wiem, jak można nie lubić włoskiej kuchni. Ja znowu w tym roku jadę na wakacje do Włoch, wrócę pewnie z 5 kilo grubsza ;)

    ReplyDelete
  2. pod koniec wrzesnia moze jedziesz? Jesli tak to zapraszamy do Ginestra. Moze sie nawet zalapiesz na swieto porchetty?

    ReplyDelete
  3. Dla mnie wakacje = nowe doznania kulinarne. Jak ich sobie można odmówić, nie pojmuję. Tak jak i tego jak można nie lubić włoskiego jedzenia. No nie wiem;-)

    P.S. Bardzo mi się podoba Twoje tygodniowe menu:)

    ReplyDelete
  4. to dziala rowniez w druga strone...wiekszosci Wlochow jadacym za granice nie smakuje tamtejsze jedzenie; wielu z nich zabiera ze soba makaron i kawe.
    Poza tym mieszkajac juz w Italii od 5 lat moge smialo robic porownania: Polacy sa ciekawi kuchni innych krajow, a Wlosi nie.
    ( i zeby nie bylo, ze jestem jednostronna to dodam, ze jadac do Polski zabieram ze soba wloska kawe;-))

    pozdrawiam serdecznie
    Basia

    ReplyDelete
  5. ja na polskiej prowincji kawy unikam. Mialam kiedys narzeczonego Wlocha. W Berkeley, w mojej ulubionej restauracji chinskiej, poprosil by podano mu chleb do potrawy.

    ReplyDelete
  6. Mayu, ciesze sie, ze przeprowadzilyscie ten eksperyment. Ja tez nie wyobrazam sobie zabierac jedzenia na wakacje, jak poznawac kraje, regiony bez lokalnych smakolykow? Doprawdy nie wiem. Dziekuje za ten post i pozdrawiam!

    ReplyDelete
  7. b., masz racje, mialam to samo napisac. znam wlochow od strony turystycznej i powiem, ze chyba zaden narod (no moze francuzi) nie jest tak "ograniczony" jedzeniowo jak wlosi. znakomita wiekszosc nie tylko wozi ze soba kawe i kluchy (do dostania sklepach na calym swiecie...)ale kategorycznie sprzeciwia sie spozywaniu obcych potraw, zadajac menu wloskiego (wystarczy przejrzec foldery, wszedzie jak byk stoi, ze jedzenie wloskie i chef tez).
    co do konserw i zupek chinskich z forum to ja juz kiedys myslalam, zeby napisac ze jak kogos nie stac to niech jedzie na mazury a nie zagranice. po co ma sie stresowac chlebem za 4 (gdzie??? ja sie pytam) euro za kilo...

    ReplyDelete
  8. Mayu, dziękuję bardzo za zaproszenie, ale to nie będzie koniec września, tylko początek.

    ReplyDelete

Powered by Blogger.