chlebem, solą i słońcem


tyle pamiętam z przywitania nas przez Ginestrę. 900 km z kawałkiem za kierownicą to dużo, zwłaszcza że auto załadowaliśmy po dach i mowy nie mogło być o zmianie kierowcy bo fotela nie dało ruszyć. Do tego koty, przyzwyczajone najwyraźniej do środka uspokającego, darły się grupowo lub na zmianę przez 9 godzin, a Lucek łomotał drzwiami klatki domagając się czasu za kierownicą. My kłóciliśmy się o zestaw muzyczny. JC miał dość Vivaldiego. ja dla odmiany nie chciałam słuchać Stranglers.

Humory poprawiła kolacja w La Ginestra w Ornaro Alto. Bomboli z pikantnym sosem były świetne, mieszanka mięs z grilla jeszcze lepsza. Siedzieliśmy na zewnątrz, obserwując okolicę. Wino złagodziło obyczaje i już zgodnie doszliśmy do wniosku, że lody figowe z Androdoco smakują jak ambrozja. Kawa była mocno nieszczególna, ale cena kolacji z widokiem i prosecco wyniosła 30 euro. Holenderska dusza JC poczuła się jeszcze lepiej. Ściągnęliśmy do domu po 23, żeby rozpocząć walkę z kotami o nasze miejsce w łóżku.

Następnego ranka obudzono nas o 8:00. Gina przyniosła nam bochenek chleba.

2 comments:

  1. Oj, czuję klimat:)
    Też tak chcę:)
    I zdjęcia takie, jak lubię najbardziej.
    Fajnie, że już jesteś!

    ReplyDelete
  2. Piekne zdjęcia!

    Muzyka nie tylko łagodzi obyczaje, bywa ,szczególnie w podróży, kwestią sporną.Ja czasem przez 300 km potrafię w kółko słuchać Kind of Blue Davisa;) nie zawsze do zniesienia dla współpodróznika

    ReplyDelete

Powered by Blogger.