Znów się nam udało. Kryzys jak się patrzy, banki sępią, a my sobie willę na wzgórzu remontujemy. Zdązyliśmy przez opuszczeniem szlabanu.

To się nazywa Bollinger moment. Szkoda, że butelkę szampana wytrąbiliśmy wczoraj do kolacji....
30. grudnia
wyruszamy w kierunku Wasserburga. Niestety, większość Włochów też jest w trasie. Za Florencją zaczynają się korki i jazda odbywa się na zasadzie: jedynka, hamulec, jedynka, dwójka, hamulec. I wszystko pod górke. W radio podają wiadomość, że w górach między Florencja a Bolonią zdarzył się wypadek. Wiemy więc dlaczego stoimy w milowym korku. W ciągu godziny przesunęliśmy sie 4 km do przodu.

Za tunelem zaczynam czuć zapach palonej gumy, znaczy się jesteśmy blisko wypadku i zaraz może rozładuje się korek. Ciężarówka po naszej prawiej stronie zaczyna trąbić, potem następna i następna, a kierowcy pokazują na nasze auto. Spod maski wydobywają sie kłęby białego dymu i coraz mocniej śmierdzi guma. Z trudem udaje mi sie zjechać na pobocze. Parkuję w śniegu. Hans dzwoni do auto leasing, którzy obiecują skontaktowac się z Audi Service. Po godzinie oczekiwania Audi Service Deutschland oddzwania, że zadzwoni do nas Audi Service Italia. W samochodzie robi sie przeraźliwie zimno. Boję się jednak włączyć silnik. Przyjeżdża pomoc drogowa, pomagają nam zepchnąć samochód jeszcze bardziej na pobocze i zapalają race.

O 15 dzwoni Audi Service Italia. Przyślą nam lawetę, która ściagnie nas do warsztatu. O 16 jesteśmy w garażu pomocy drogowej gdzieś w górach. Sekretarka próbuje znależć otwarty warsztat, ale bez skutku, bo sylwester we Włoszech zaczyna się 30. po południu. Hans próbuje Audi Service. Obiecują, że Audi Service Italia do nas oddzwoni. Właściciel lawety tłumaczy nam, że możemy jechać. Audi maja problemy z przegrzewaniem się sprzęgła. Jest 17. Korek już się rozładował. Decydujemy sie na dalszą jazdę.

0 23, gdy już dawno przekroczyliśmy Appeniny i Dolomity dzwoni do nas Audi Service Deutschland z pytaniem jak się mamy.

Do Wasserburga docieramy na 0:25. Samochód śmierdzi gumą i hamulcami.
27. grudnia
spotkanie z Mario i Francesco. Remont zacznie się zaraz po nowym roku

28. grudnia
Podjeżdżamy jeszcze do Cantina Sociale w Magliano Sabina, żeby kupić oliwę. Przy okazji zaopatrujemy się w 5 litrów miejscowego czerwonego. Kosztuje 13, 00 euro, w tym 1,50 depozytu za butelkę. Oliwa, też miejscowa, choć nie monokultura, kosztuje 32,50 za 5 litrów.

W gospodarstwie położonym tuż za Osteria Nuova, na Via Salaria, kupujemy następne 5 litrów oliwy. Gospodyni nalewa zielony płyn do metalowego kanistra. Podkładam palec pod wazówkę i natychmiast wkładam do ust. Oliwa ma świeży ziołowy smak z mocnym elementem pieprzu.

29. grudnia
jednak wracamy. Wystarczy tego zimna, warunków biwakowych w kuchn. Marzę o ciepłym prysznicu, który zmyje ze mnie sadzę parafinową
tym razem nie działa system komputerowy z racji okresu przednoworocznego. Konta otworzyć dzisiaj nie można. Można jednak skopiować znów paszporty, codice fisale i pozwolenie na pobyt w Niemczech. Obiecujemy wrócić w nowym roku, żeby dokończyć formalności.

kolor zupy pomidorowej ze śmietana i odpadająca tapeta, czyli nasza sypialnia na okres świąt
Mario włączył wodę; mamy prąd, kuchenke polową dwupalnikową, składane łóżka z BoConcept, stół, 2 krzesła, grzejnik na parafinę, puchowe kołdry, garnki, talerze i miski oraz chęć pomieszkania w nowym domu. W wigilię wyruszyliśmy całą piątką na południe. O 20:00 byliśmy na miejscu.

Wigilia
Dom pachniał wilgocią i był przeraźliwie zimny. Koty wypuszczone z klatek obeszły kąty i stanęły pod drzwiami dając nam do zrozumienia, że możemy już wracać do domu. Hans zaczął uruchamiać grzejnik parafinowy a ja szykowałam łóżka dodając następną warstwę kołder i koców. Grzejnik nie został uruchomiony, bo do tego potrzebne były baterie, których myśmy nie mieli. Ubrani więc pikowane kurtki i poszliśmy do łazienki żeby umyć zęby w lodowatej wodzie. Spaliśmy pod dwoma warstwami kołder i kotami, ja dodatkowo w wełnianych skarpetach, swetrze i spodniach od dresu. Włosy przymarzały do poduszek, a każdy oddech znaczony był widoczną parą.

1szy dzień świąt
cieknie spłuczka w łazience; d..pa przymarza do siedzenia a na głowę kapie lodowata woda . Zakręcamy więc dopływ wody. Będziemy spłukiwać wiadrem. Grzejnik na wodę działa, więc można rozgrzać zgrabiałe ręce i umyć talerze po śniadaniu. Postanawiamy wyruszyć autostradą w kierunku Toskanii. Na którejś ze stacji benzynowych powinni mieć baterie do grzejnika.

Na parterze włazimy w głęboka na kilka centymetrów kałuże wody. Kapie kran przy kominku. Wymiatamy wodę, Hans zakręca kurki. Na zewnątrz jest cieplej niż w mieszkaniu chociaż prószy śnieg.

Baterie kupione, grzejnik działa. Z workow plastykowych konstruujemy system odpływowy do kapiącej wody. Na obiad jemy chłodny makaron z sosem pomidorowym (stygnie jeszcze w czasie odsączania na sicie). Insulinę dla Peppera trzymamy w pokoju na piętrze powyżej. W nocy zamarza tam woda i masło.

Koty siedzą schowane pod kołdrami i nawet nie chcą jeść

2. dzień świąt
pada deszcz, cieknie dach i rura na parterze. Decydujemy że wodę będziemy odkręcać dwa razy dziennie--rano i wieczorem w celu napełnienia wanny i wiader wodą. To będzie nasz mechanizm spłukiwania toalety. Po śniadaniu (kawa stygnie natychmiast, mleko prawie można kroić) wyruszamy zwiedzać okolice, po części z ciekawości, po części dlatego że auto ma ogrzewanie.

Jedziemy do klasztoru w Farfa. W kościele msza, wchodzić nie wolno. Można jednak obejrzeć zabudowania klasztorne i gaje oliwne. W Farfa świeci słońce i jest o wiele cieplej niż w Ginestra.

W drodze powrotnej odkrywam gdzie można kupić świeżą oliwę. Na kolację jemy chleb z salami i pijemy wino. Uczymy się recycling i konserwacji energii: woda od osączania makaronu nadaje się do spłukiwania toalety.

Usprawniamy system. Koordynujemy mycie naczyń, zębów i szyi. Wszystko ma się odbywać w czasie wieczornego odkręcenia wody.

Marzy mi się prysznic z gorącą wodą. W miedzyczasie pechęrz moczowy zaczyna protestować i, chcąc nie chcąc, muszę odbywać częste spacery na górę. Za każdym razem wdziewam kurtkę puchową, a w nocy owijam się jeszcze szalikiem. Niestety, metody na ocieplenie klapy sedesu nie wymyśliłam.

Idąc spać, nie wyłączamy jednak grzejnika.
Wnętrza, które będzie włoskie bez armaniego i minottiego, ktore bedzie wiejskie bez bycia rustykalnym, które będzie szanowało tradycję i wiek domu bez bycia staroświeckim, które wsadzi kij w forumowe mrowisko :-)

Czyli ze zbieraniną mebli, niekoniecznie nowych i niekoniecznie odrestaurowanych (E bay i targi staroci)

Czyli z kuchnią z otwartymi szafkami. Z racji braku miejsca i szerokości z szafkami w stylu rusztowanie (M1 z Monachium) i z kamiennym blatem (kamieniarz z Rieti)

Czyli z minimalistyczną łazienką bez gadżetów i kabin prysznicowych ze szkłem

Czyli z kuchnią, spiżarnią i czytelnią na pierwszym piętrze; z łazienką, sypialnią i moim studiem na drugim.

Uwaga: parter tymczasowo nietknięty pomysłami z racji braku pomysłów i pieniędzy
Suzie, tłumaczka, mieszka w Poggio San Lorenzo, czyli w Sabina. Znaczy się po sąsiedzku. I to ona dała nam namiary na kuzyna architekta, który specjalizuje się w restaurowaniu starych domostw. Od emajla do emaila, dogadaliśmy sie z Francesco architektem. Suzie poleciła mu firme remontową Mario A., też z okolic. W tydzień po emajlu zapoznawczym mamy wycenę remontu 23 tys.
  • wyburzenie ściany w kuchni tudzież przekształcenie łazienki przylegającej do kuchni w spiżarnie
  • elektryka
  • bojler czyli grzejnik do ciepłej wody i centralnego
  • tynkowanie, malowanie
  • zrobienie łazienki na 2. pietrze
  • podreperowanie balkonu na tyle, żeby kawały tynku nie sypały się przechodniom na głowy
  • i połatanie dachu, czyli wymiana zniszczonych dachówek
Nadzór budowlany: 2 tys.

Jedziemy za tydzień podpisać umowę i zapłacić 10% czegoś co się chyba wadium nazywa. Następne 20% do zapłacenia w dniu rozpoczęcia robót, 50% na półmetku i 20% na koniec.
zrobiona przez firme budowlana z Casaprota. Że elektryka i bojler będzie do zrobienia wiedzieliśmy; teraz dopowiedziano resztę:
wymiana dachu-30 tysięcy ( w tym rusztowanie za 6)
ogrzewanie 10k
burzenie ściany w kuchni i zrobienie łazienki następne 20K
nowy tynk na balkonie 5K
nadzór budowlany prawie 20K
plus podatek 21%
ale za to wypolerują nam podłogę i zrobią spadziste sufity w sypialniach.

Sufitów spadzistych w sypialniach i łazience nie chcemy nawet gdyby było nas nie stać. Nigdy mnie nie kręciły, ale do tego domu to nawet nie będą pasować. Gemetra 20-letni będzie robót doglądał, gdy nawet nie za bardzo wie o co w remoncie chodzi.

Płakać się chce.
Chcemy mieć włoskie konto, bo rachunki za prąd trzeba jakoś płacić. Idziemy do Monte Paschi dei Siena, banku z tradycjami, stroną internetową i opcją konta internetowego.

Po godzinie kopiowania dokumentów (codice fiscale, paszporty, pozwolenia na pobyt w Niemczech i aktu kupna domu) wiemy już, że dzisiaj konta nie otworzymy. Jesteśmy cudzoziemcami i potrzebna jest zgoda centrali na piśmie. Obiecujemy wrócić w grudniu żeby zakończyć formalności.
otwarta. Bruno, ślusarz, przyjechał z piłą i nowym zamkiem. Cantina jest większa (i brudniejsza) niż nam się wydawało. Ma nawet drugą część, za zakratowaną bramą. Bruno specjalizuje się w metalu. Z przyjemnością zrobi nam eleganckie okna i drzwi w aluminium, bo drewno na ogół paczeje i nic dobrego z niego nie wychodzi. Obiecujemy się z nim skontaktować, gdy zdecydujemy się na wymianę okien.
ciąg dalszy sprzątania głównych brudów. Pomazane przeze mnie okna straszą, ale reszta, sprzątana przez Anielkę, wygląda porządnie i prawie reprezentacyjnie,jeśli tak można określić pomieszczenia wyklejone różową tapetą, odklejającą się tu i ówdzie. Próbujemy umówić się ze ślusarzem z Poggio Moiano, ale jego małżonka nie jest w stanie zrozumieć że nie rozumiem jej narracji w stylu skrzynkowym nadawanej z prędkościa telegrafu. W końcu jednak udaje się nam ustalić, ze ślusarza nie ma w domu, ale możemy podjechać do nich i i wytlumaczyć o co nam chodzi.

Leje. Jesteśmy zmoknięci, przemarznięci i mamy dosyc. Pani ślusarzowa częstuje nas kawą i makaronem. Mamy okazję posluchać opowieści o kimś, kto mieszkał w Niemczech i któremu przytrafiło się nieszczęście. Opowieść kierowana jest do Hansa, który po włosku potrafi jedynie powiedzieć buon giorno, ale który dyplomatycznie potakuje głową i uśmiecha się ze zrozumieniem. Ja, też niewiele rozumiejąca, od czasu do czasu mamroczę 'poverino/poverina' i kiwam głową między kęsami spaghetti z oliwą i czosnkiem. Ślusarz będzie nam mógł założyć zamek jeśli pogoda będzie nieszczególna. Bo jest pora zbiorów oliwek, a oni mają własny gaj.

Raport z Ginestra: z sufitu na drugim pietrze kapie woda.
od Suzie dowiadujemy się, że każda wieś ma kilka państwowych ujść wody. W Ginestra jest ono przy wjeździe do wsi. Jeszcze inne znaleźliśmy na głównym placu starej cześci wioski, czyli za rogiem od naszego domu. A jeszcze później odkrywam wodopój u podnóża 'naszej' góry.

Czy na blogach można kląć? Jeśli tak to: o kurwa!
wody mieć na razie nie będziemy bo nie zostały zapłacone rachunki za wodę z dwóch poprzednich lat. Możemy zacząć szarpać się z właścielką i Stefano, którzy twierdzili że dom jest czysty, albo zapłacić, złożyć podanie o podłączenie wody i dopiero zacząć się szarpać. Wybieramy opcję dwa. Miła pani w gminie wystawia nam rachunek na 560 euro, który trzeba zapłacić na poczcie. Poczta, dzięki bogu, jest na parterze urzędu gminy. Niestety, nie przyjmują kart kredytowych a my nie mamy wystarczającej sumy w gotówce. Pocztę zamykają o 12:30; jest już 11:30 a najbliższy bankomat w Osteria Nuova, 8 km dalej. Wyścig z czasem wygrany, rachunek zapłacony, podanie o podłączenie przyjęte. Wodę będziemy mieli na początku grudnia. Przy okazji poznajemy pana odpowiedzialnego za nadzór budowlany w gminie. Jest naszym sąsiadem w Ginestra. I od niego dowiadujemy się, ze pani od której odkupiliśmy dom jest sprzedawcą krzakiem, właścielem domu w rzeczywistości byl Stefano z Case di Famiglia.

Hans kupuje 24 butelki San Pellegrino do mycia podłóg. Dzieki niej Anielce udaje się zmyć najgłówniejszy brud i zeskrobać pamiątki po wizytach kotów.
Przyjechaliśmy z pomocniczką żeby posprzątać dom. Ogarniemy sypialnię i łazienkę w dwa dni i, mieszkając pod własnym dachem, będziemy porządkować resztę.

Enel wykazał się punktualnością i dotrzymał zobowiązań. Mamy prąd, ale nie we wszystkich gniazdkach. Nie ma za to wody i mieszkanie jest przeraźliwie zimne. Wracamy więc do hotelu w Rieti. Jutro pojedziemy do urzędu gminy zapytać o wodę. I chyba kupimy grzejnik na parafinę.
przyjechał geometra z ekipą budowlaną żeby porozmawiać o remoncie. Wytłumaczyliśmy sobie czego od siebie nawzajem oczekujemy. Porozmawialiśmy o potrzebie wymianie dachu, naprawie balkonu i polerowaniu marmurów a przy okazji padło pytanie o kotłownię =pomieszczenie z bojlerem. Myśmy czegoś takiego na planach nie widzieli. Ekipa remontowa, bardziej zorientowana w realiach grzewczych, wymyśliła, że nasza caldaia musi być za metalowymi drzwiami pod tarasem sąsiada. Na wszelki wypadek zapytałam kilku sąsiadek. Więc na pewno nasz bojler jest w miejscu, które do nas nie należy.
impreza u notariusza, nazywana potocznie podpisywaniem aktu notarialnego. Imprezowiczów dużo i tak:
  • my, sztuk dwie
  • 1 tłumaczka aktu notarialnego
  • 1 agent nieruchomości, czyli Stefano, który ucharakteryzował się na naszego świadka a w rzeczywistości był tam jedynie aby potwierdzić, że otrzymał od nas pieniądze
  • 1 właścielka domu z 2 świadkami
  • 1 notariusz z różowym zegarkiem na ręku, garniturze od Armaniego i o wyglądzie amanta

Notariusz czytał umowę z predkościa karabinu maszynowego, potem Suzie tłumaczka czytała angielskie tłumaczenie, potem wszystko zostało podpisane i rozpoczęła się główna część spotkania, czyli wymiana adresów restauracji i dyskusja o kawie. A potem ja zadałam głupie pytanie o klucz do domu. Właścielka go nie miala, notariusz też nie. Zadzwoniono więc do agencji która obiecała dostarczenie klucza do Ginestra Sabina między 15 a 16, ale nie później niz 16:30. Po czym rozeszliśmy sie w kierunku restauracji, bo pora była obiadowa.

Już bez pomocy kancelarii Colletti i Co., z siedzibą w Rzymie i Monachium, najmujemy rzeczoznawcę do wyceny, bo czas nagli. Są chętni na dom, zbliża się też okres wakacyjny. Stefano z agencji dzwoni codziennie, obiecuje współpracę, ale rzeczoznawcy do domu nie wpuszcza. Geometra pisze dzieło z serii fantasy; wycena oparta jest na domniemaniach własnych i aktach z urzędu gminy. Najwyraźniej mamy tydzień cudów bo wychodzi mu, że dom jest wart więcej niż cena sprzedaży i bank przyjmuje jego wycenę. Stefano jeszcze straszy sprzedażą komuś innemu, ale o tym innym (fikcyjnym chyba?) kupcu słyszymy od dluższego czasu. Najwyraźniej mamy tydzień nie tylko cudów ale i fikcji literackiej.

Kancelaria Colletti i ska przejmuje negocjacje. Sprawdzają stan prawny, szukają dziury w całym i próbują nakłonić Stefano do minimalnej współpracy. Ale Stefano dostał swoje 4%, więc nie ma powodu żeby się fatygować. Udaje mi się jednak wymusić na nim wywiezienie śmieci i rozwalających się mebli.

Musimy wyrobić sobie Codice Fiscale. Bez tego nie możemy kupić domu. Podobno musimy jechać do Włoch. Na szczęście konsulat w Monachium ma uprawnienia. Dostajemy kartę z cyferkami i literkami. To nasz numer fiskalny. Oficjalne dokumenty przyślą za kilka tygodni.
wybraliśmy. Chcemy (?) kupić ten dom. Ile w tym uczucia do regionu i domu a ile lenistwa? Trudno powiedzieć. Z wizyty pamiętam jedynie kocie kupy na podłogach, śmierdząca łazienkę i piękne klamki. Wiemy natomiast, że nie za bardzo chce się nam szukać w internecie, jeździć i oglądać.


Lago Bolsena i wgórza Piansano
przyszła wycena mieszkania w Piansano. Warte jest niecałe 60 tysięcy, właściciel chce 97. Bank daje nam 70% z 60. Resztę musimy pokryć z własnej kieszeni. Postanawiamy zrezygnować, ale właściciel domaga się oficjalnego dokumentu z banku. W/g mnie liczy, że jakimś cudem będziemu mu musieli zapłacić 10% za zerwanie umowy. Wysyłamy więc kopię wyceny i dyskretnie przemilczamy fakt, że to nie bank nie chce nam sfinansować kupna tylko my nie chcemy przepłacać.
Przede wszystkim urocze miasto, klimatyczne bardzo i jednocześnie mało znane, więc nie trzeba przebijać się przez hordy snujące się jak stado przeżuwających krów. Na obrzeżach miasta piękny kościół św. Piotra; po mieście warto po prostu pochodzić, zaglądając w zakamarki. Do kościoła Św. Piotra nie można było wejść, ani się nawet do niego zbliżyć, bo brama zamknięta na kłódkę i bez strażnika, więc nie było się nawet kogo zapytać :-(

Do poczytania o Tuscanii: angielska wikipedia
historia miasta (po włosku)
i wirtualna wycieczka




koniecznie All Gallo (chyba mają gwiazdkę Michelina, napewno polecany przez Gambero Rosso). Ceny niekoniecznie z najniższej półki, ale warto. Jadłam boskie risotto z kaszy. Desery warte grzechu (wizualnie też), lody robione na miejscu. A i na wnetrze ciekawe: koguty wszędzie i różnych wcieleniach. Obsługa świetna. I mówią po angielsku. Niestety, strona internetowa All Gallo już nie istnieje, więc trudno sprawdzić w jaki dzień restauracja jest zamknięta. Restauracja jest częścią hotelu o tej samej nazwie.

Adres:
All Gallo
Via del Gallo 22
01017 Tuscania
tel. 0695 170 9723

Kredyt za zdjęcie należy się chyba Anielce, która niestrudzenie fotografowała wszystko w restauracji. Niestety, zdjęcia potraw gdzieś zawieruszyłam

na zdjęciach dom wyglądał pięknie. Przestronny (110 mkw) i dobrze wykończony. Nic, tylko się wprowadzać. Rzeczywistość jednak rozczarowała. Dom wydawał się ciasny, większość przestrzeni zajmowały schody z których skręcało się do miniaturowej łazienki i sypialni. Kuchnia też była pod schodami. Do piwnicy można się jedynie wczołgiwać. Z resztą widać na zdjęciu jak małe są do niej drzwi. Miejscowość piękna; między górami, na półwyspie wcinającym się w jezioro. Szare kamienne domy. Kompletna cisza. Podobno wioska ożywa latem. Domu nie kupiliśmy. Przy wzroście JC burzenie sufitów byłoby koniecznością


Garfagnana jest piękna, stroma i dzika. Dom na urwisku (Fosciandora) ma ponad 100 lat, dziury w podłodze i scianach, ale za to jest potężny taras, widok na stary kościół i dolinę, rozsypujący się kominek w kuchni oraz stara szafa narożnikowa do której przywiązuję się natychmiastowo. Zakochana w szafie, belkach sufitowych i szarym kocie sąsiada gotowa jestem chwalić drogę tak wąską, że niektóre zakręty trzeba brać na 3 razy oraz brak sklepu w okolicy.

Przemieszczamy się do Lacjum. Ja w przekonaniu, że już nic lepszego nie znajdziemy, Hans w nadziei, że może jednak. Po dwóch dniach mamy dosyć. Albo klatka schodowa się sypie(Vetralla), albo agent nie zjawił się na umówione spotkanie (Orte) albo mieszkanie już sprzedane (Viterbo, Orte, Vetralla, Piansano). Na liście mamy tylko dwa miejsca: kamienicę w Ginestra Sabina i mieszkanie w Piansano. Obydwa z widokami, obydwa wśród gajów oliwnych, choć bez winnic i obydwa duże. Dom w Ginestra smierdzi kotami i zgniłą żywnością (ktoś zapomniał pomyć talerze po ostatniej wieczerzy) a łazienka cuchnie sikami. Ma za to śliczne staroświeckie okna, marmurowe schody, centralne ogrzewanie i kominek na parterze. Mieszkanie w Piansano jest czyste i zadbane choć pasztetowa na podłodze i zlote aluminium ram okiennych uroku mu nie dodają. Kuchnię wciśnięto do spiżarni a jadalnię wyłożono sosnowa boazerią.

Decydujemy się na mieszkanie w Piansano, bo miasteczko ma urząd miasta z romańskimi kolumnami i sklep z serami (już bez kolumn). Podpisujemy wstępną umowę i wstawiamy do niej klauzulę, że kupno domu zależy od zgody banku.
Klasztor w San Antimo prawdopodobnie został wybudowany w 781, czyli za Karola Wielkiego i zasiedlony przez zakon benedyktynów. Obecny budynek pochodzi z XII w (rok 1118 wyryty jest na jednej z kolumn).

Przed wjazdem na parking przy klasztorze stoi sklep z pamiątkami. Nie wiem jak wygląda teraz, ale kilka lat temu był b.dobrze zaopatrzony, zwłaszcza w książki. W wyznaczonych godzinach mnisi intonują chorały gregoriańskie. Niestety, San Antimo jest bardzo popularne i na ogół trzeba przedzierać się przez stada i ich beczenie. Irytujące; osobiście najbardziej nie lubię wycieczek z Niemiec. Raz, że jest ich najwięcej a dwa, że wydają się najgłośniejsi.

Kościół otwarty codziennie od 10:30 do 12:30 i 15-18 (w niedziele i święta 9:15-10:45 i 15-18). Godziny śpiewania chorałów gregoriańskich sprawdzić w kościele lub telefonicznie tel: 0577 835659)

Wycieczki do pobliskiego Montalcino nie polecam. Lepiej trafić do Abbadia San Salvatore lub pociągnąć na południe: Saturnia, Sovana, Pitigliano.


kupujemy dom we Włoszech. Ma mieć min. 60 mkw i cenę poniżej 100 tys. euro. Dobrze, żeby były widoki na coś więcej niż balkon sąsiadów, piekarnia w zasięgu ręki i producent wina i/lub oliwy w diecezji. Bank daje pożyczkę w wysokości 70% wycenionej wartości, ale nie możemy schodzić poniżej Rzymu. Odpada więc wymarzona przeze mnie Puglia. Zaczynamy poszukiwania internetowe Wybieramy w końcu Garfagnana w północnej Toskanii i okolic Rieti oraz Viterbo w Lacjum. Wymiana e-majli z agencjami, rezerwacje w hotelach i B&B, mapy w rękę i jazda oglądać domy, kamienice, mieszkania, rudery i ruiny.
Najpierw skończyła się faza czytania pensjonarskich zwierzeń o słońcach Toskani; potem przyszedł zamysł zwiedzania regionami, plan realizowany przez lat 12+. Tak zjechaliśmy Val D'Aosta, Marché, Venezia-Gulia, Friuli, Umbrię, Veneto, Trentino....W końcu przeszedł i barani zachwyt nad wszystkim co włoskie. Próbę charakteru ( i naszego przywiązania do Włoch) przeszliśmy w 2001 roku. Jadąc przez piękne Wogezy w kierunku Alp, snuliśmy plany jak to w następnym roku odwiedzimy Alzację i okolice. Francuskie plany przetrwały do Aosty. Wysiedliśmy z samochodu, rzuciliśmy okiem po koślawych, krytych nieociosanymi płatami łupka, dachach i w idealnie zgranym duecie wypowiedzieliśmy głośno tę samą myśl "fuck France".
Powered by Blogger.